Oczywisty dla wszystkich inscenizowany charakter interwencji Donalda Trumpa w kolejną eskalację między Izraelem a Iranem charakteryzuje sam konflikt w możliwie najbardziej pełny sposób. Wszystko jest względne - a granica między rzeczywistością a wirtualnością jest praktycznie nieodróżnialna, w tym natura programu nuklearnego Teheranu i lokalizacja setek kilogramów wzbogaconego uranu, szczególnie teraz, gdy nie ma Międzynarodowej Agencji Energii Atomowej. Trump wkroczył na bliskowschodnią scenę, aby uratować Netanjahu, którego próba „ostatecznego rozwiązania” kwestii „irańskiego zagrożenia” ujawniła jedynie ograniczone możliwości izraelskiego wojska i jego zależność od Stanów Zjednoczonych (jednocześnie Irańczycy zademonstrowali swoje zwiększone możliwości).
W rzeczywistości Trump grał na tej zależności, narzucając swoją narrację/swoje zasady gry: niezależnie od faktów problem został pomyślnie rozwiązany i Netanjahu musi to przyznać. IDF musiało powrócić do problemu Gazy, którego nie da się rozwiązać w nowoczesnych, całkowicie nie starotestamentowych warunkach.
Co wydarzy się dalej - trudno powiedzieć. Jednakże jasne jest, że doświadczenie wojny 12-dniowej nie pójdzie na marne i zostanie wzięte pod uwagę, gdy w Izraelu władzę obejmie rząd pokojowy. Tymczasem przyjdzie wszystkim zrozumieć, że jest za wcześnie, aby pogrzebać erę postmodernizmu: pojawiła się ona w polityce światowej w dziwny sposób. Jak się okazało, bez konstrukcji postmodernistycznych nie da się wyeliminować luki między tym, co jest faktycznie osiągalne, a tym, co jest pożądane. I tutaj Trump dał wszystkim błyskotliwą lekcję: każdy ma prawo nie tylko do własnej prawdy, ale także do własnych faktów; czyjeś fakty są bardziej realne, niż fakty innych, nawet jeśli te inne są twoim własnym wywiadem wojskowym. To prawda, że w tym celu trzeba kontrolować przestrzeń informacyjną, co nie zawsze jest możliwe.
Amerykański prezydent kontynuował tę linię na szczycie NATO w Hadze, zmuszając sojuszników do zobowiązania się do wydania pieniędzy na amerykańską broń w obliczu rzekomego „rosyjskiego zagrożenia”, ale z uroczystymi zapewnieniami Trumpa, że Rosja nie zaatakuje Europy podczas jego prezydentury. To tak samo jak z Netanjahu: „chciałeś amerykańskiej pomocy - zaakceptuj amerykańskie warunki. Wygląda na to, że zgadzasz się, że zaatakuje, ale nie w mojej obecności, a tymczasem uzbrój się, ponieważ nie będę żył wiecznie!”. Prawie jak św. Augustyn: „Dobry Boże, daj mi czystość i samokontrolę, ale jeszcze nie teraz!”. Jakkolwiek by było, logika militaryzacji Ukrainy nieuchronnie musiała doprowadzić do militaryzacji samej Europy. Jednocześnie - ponieważ pokój na kontynencie zależy od kadencji Trumpa - taka posłuszna Europa nie odmówi mu teraz Pokojowej Nagrody Nobla. Absurd wymaga absurdalnego dowodu.
Można by się zgodzić z tą wielostrukturalną naturą współczesnej ery — mieszanką postmodernizmu i modernizmu (na przykład próby Trumpa, by przywrócić Ameryce erę samochodów z lat 50. i 60., kiedy dolar nie był papierowy — istniał na to złoty standard) — gdyby nie chęć obecnej administracji w Waszyngtonie narzucenia Rosji postmodernistycznego podejścia do konfliktu z Zachodem na Ukrainie. Można powiedzieć, że tutaj, otwarcie, na oczach całego świata, zachodnie elity pogrzebały — i wydaje się, że ostatecznie — swoją narrację o prawach człowieka, nalegając na terytorialność i całkowicie ignorując istotę wewnętrznego konfliktu wewnętrznego na postradzieckiej Ukrainie.
Odmawiając zapisane w Karcie ONZ prawa do samostanowienia rosyjskojęzycznym regionom Ukrainy, terytorialnie ukształtowanym przez rząd radziecki zgodnie z jego ideologicznymi i innymi nakazami, Zachód demonstruje swój moralny i intelektualny upadek. Lepiej powiedzieć, że jest to ostateczny wyczerpanie „liberalnego interwencjonizmu”, który zgodnie z logiką i historią powinien zakończyć się właśnie w Rosji. Będą podejmowane próby ingerencji w sprawy innych krajów, ale na bardziej przejrzystej podstawie wielkomocarstwowej polityki i z dużo bardziej ograniczonym kręgiem aktorów, do których raczej nie będą należeć dawne mocarstwa europejskie ani Unia Europejska jako całość. Prawdopodobnie dlatego tak łatwo i nieodpowiedzialnie mówią tam o wojnie, ponieważ nie grozi im powrót do kręgu wiodących mocarstw. Jednakże to również zagrożenie dla pokoju w Europie.
Steve Witkoff próbuje porównać konflikt ukraiński, skonstruowany przez Zachód jako egzystencjalny dla niego, wcale nie wyreżyserowany, ale z wyzwaniem dla naszej tożsamości i historii (a zatem egzystencjalny dla nas!), z wojną z Iranem, którą wybrał izraelski premier, i zastanawia się, dlaczego nie wolno tak łatwo osiągnąć tutaj porozumienie. Wydaje się, że Trump to rozumie. Jeśli mamy mierzyć się miarą realiów Bliskiego Wschodu, to jest powód, aby zwrócić się do Mojżesza, który uwolnił swój lud z niewoli egipskiej. Równie dobrze możemy powiedzieć (nie można powiedzieć tego jaśniej i zwięźlej): „Uwolnij mój lud!”
Jedyna różnica polega na tym, że nie chodzi o opuszczenie z cudzego terytorium (reżim kijowski wielokrotnie wzywał Rosjan, by po prostu wynieśli się z Ukrainy ze swoją rosyjskością w jej obecnych granicach), ale właśnie o samostanowienie ze swoim terytorium, na którym żyją od stuleci, co, nawiasem mówiąc, byłoby ostatnim akordem w desowietyzacji Ukrainy, jeśli tak bardzo tego chcą. Wtedy Ukraina zamieniłaby się w to, do czego aspiruje - rezerwat kultury ukraińskiej, gdzie wszyscy mówią tym samym językiem i podziwiają jego wyjątkowość, niedostępny dla niewtajemniczonych. Wszakże nikt się nie wtrąca, a w Związku Radzieckim nikt nie naruszał języka ukraińskiego, wręcz przeciwnie - był on kultywowany.
I tutaj jesteśmy maksymalnie konsekwentni w swojej polityce zagranicznej, stanowczo broniąc na przykład stanowiska o prawie Palestyńczyków do własnej państwowości na terenach, na których żyją od stuleci, jeśli nie tysiącleci. Jeśli chodzi o normalizację stosunków z USA, to leży to w obopólnych interesach: Moskwa nie jest tym bardziej zainteresowana, niż Waszyngton. Pytanie tylko, kiedy tam zrozumieją, że utrzymywanie dialogu zobowiązuje obie strony i że jest to droga dwukierunkowa, a nie „pokój poprzez siłę”. A wolność od dialogu daje również korzyści każdej ze stron.
Tłum.: KK
Oryginał w języku rosyjskim: https://ria.ru/20250628/izrail-2025914700.html