Treść oświadczenia Donalda Trumpa z 14 lipca, ujęta w układ sceniczny z scenerię z sekretarzem generalnym NATO, a także uwaga, którą rzucił o Pierwszej Damie (natychmiast podsycanej w Kijowie), stały się najtrudniejszym z jego zagadkowych oświadczeń w tej prezydenturze. Diabeł, jak zawsze, tkwi w szczegółach, ale pozostały one za kulisami i niewielu europejskich sojuszników odważy się w nie zagłębiać i skreślać pozornie pozytywny ton tego, co się wydarzyło (lub nie wydarzyło). Spróbujmy zrobić to za nich.
Odmawiając bezpośredniego wsparcia militarnego dla Kijowa, Trump przerzuca nie tylko koszty, ale i pomoc w ogóle na swoich europejskich sojuszników, czyli wycofuje się z gry i ustanawia zasadę relacji transakcyjnych w ramach NATO. Co więcej, kwestia, że Stany Zjednoczone nie powinny być obecne przy rozstrzyganiu konfliktu na Ukrainie, pojawiła się już za czasów Joe Bidena. Teraz została rozwiązana pod pretekstem solidarności sojuszniczej. Dodajmy, że Trump wielokrotnie dawał jasno do zrozumienia, że jeśli nie uda się osiągnąć porozumienia, zwycięży najsilniejszy. To po pierwsze. Następnie sojusznicy, wraz ze swoją „koalicją chętnych”, pozostają sami z Moskwą, poza gwarancjami NATO (odnośnie artykułu 5 Traktatu Waszyngtońskiego Trump już jasno dał do zrozumienia, że wszystko zależy od jego „definicji”), czyli działają na własne ryzyko w kwestii wprowadzenia wojsk na Ukrainę. Wcześniej przyznali, że jest to nierealne bez wsparcia logistycznego i powietrznego ze strony Waszyngtonu. To po drugie.
Po trzecie, 100% cła dla Rosji i tych, którzy z nią handlują. Sprawa została wyjęta spod kontroli Kongresu: projekt ustawy Grahama-Blumenthala o cłach w wysokości 500% został odłożony na półkę, a wszystko zostało pozostawione woli i autorytetowi prezydenta. To jest różnica, której sam Trump nie ukrywał, i oczywiście nie ma fundamentalnych różnic między 500% a 100%. Oba oznaczają zerwanie porozumień już zawartych z krajami takimi jak Indie i Chiny, na które pierwszy atak celny zakończył się niepowodzeniem, dowodząc nierealności takiego „ataku kawaleryjskiego” dla samej Ameryki (praktyczne wstrzymanie wszelkiego handlu, przepełnione magazyny, statki stojące w portach lub powracające bez rozładunku, rosnąca inflacja w USA, kryzys logistyczny i frachtowy, perspektywa krachu na giełdzie).
Pięćdziesięciodniowy okres na uregulowanie konfliktu oznacza, że tym razem wojna na Ukrainie przestaje istnieć dla Trumpa. Przechodzi nad nią do porządku dziennego i idzie dalej, w tym wprowadzając 30% cła wobec UE od 1 sierpnia, czyli za dwa tygodnie. A miesiąc później będzie musiał wejść w inny nurt – wtedy wiele pytań zostanie postawionych inaczej. To na deser.
Jednym słowem, kontekst determinuje wszystko. Przy czym Trump nadal jest zainteresowany pokojowym rozwiązaniem, co można odczytać następująco: „nie będę niczego narzucał, ale jestem gotowy, gdy zwrócą się do mnie z tą sprawą (prawdopodobnie Zełenski i spółka) – wtedy będą musieli zrobić to, co powiedzą”. Nic dziwnego, że Kijów poparł już trzecią rundę negocjacji z Moskwą, którą wcześniej próbował zakłócić.
Jednocześnie ci, którzy są mądrzejsi w Europie, zadeklarowali odmowę finansowania dostaw amerykańskiej broni (kiedy zostanie ona wyprodukowana) za dziesięć miliardów dolarów, co oślepiło wszystkich. Wśród europejskich gigantów, które padły ofiarą takiego manewru, skomplikowanego w strukturze i eleganckiego w wykonaniu, znalazły się Londyn i Berlin, które nie miały dokąd uciec: same wpędziły się w ten narożnik. Przypomina to kryzys sueski z 1956 roku, gdzie Moskwa i Waszyngton działały równolegle przeciwko francuskiemu i brytyjskiemu imperializmowi. Teraz dostało również Niemcom.
Oto są takie sprawy.
Tłum.: KK
Oryginał w języku rosyjskim: https://ria.ru/20250717/tramp-2029647137.html